W życiu lubiła trzy rzeczy – śpiew, śmiech i mężczyzn. Jedna z największych gwiazd estrady minionego stulecia, zyskała sławę i uznanie na całym świecie, lecz najwierniejsza pozostała Paryżowi.
Tekst: Edyta Buchert
Jej prawdziwe imię brzmi Edith Giovanni Gassion. Matka, śpiewaczka kawiarniana, opuściła ją i zostawiła na wychowanie ojcu. Ten zaś oddał ją w opiekę babce. Dorastała bez rodzicielskiego ciepła, w trudnych warunkach, które zmusiły ją do szybkiego zarabiania na własne utrzymanie. Początkowo towarzyszyła ojcu w jego ulicznych występach akrobatycznych, aż wkrótce sama zaczęła zarabiać śpiewem na paryskich brukach, w dzielnicach Bellevile, Pigalle i Montmartre. Jej wielbicieli przyciągała oprócz niepodważalnego talentu, legenda i aura tajemniczości. Trudne dzieciństwo, problemy z alkoholem, uzależnienie od morfiny, nieudane związki uczuciowe, wiele osobistych dramatów, jak śmierć jej dwuletniej córki, intrygowały fanów na całym świecie i zwiększały dramatyzm postaci Edith Piaf. Podziwiano ją także za ogromną miłość do śpiewu oraz niezrównaną determinację towarzyszącą jej występom. Była wulkanem energii, wkładała serce w swoje aranżacje. Twierdziła, że jeśli nie wierzy się w to, co się śpiewa, oszukuje się ludzi, którzy przychodzą i płacą za bilety.
Robotnicze Belleville
Urodziła się prawdopodobnie w szpitalu Tenon, w Belleville, ubogiej paryskiej dzielnicy, zamieszkałej głównie przez robotników. Charakter tego miejsca niewiele zmienił się od jej czasów. Jeśli chce się zobaczyć Paryż, w którym stawiała pierwsze kroki Edith, najlepiej wybrać się na spacer uliczkami właśnie tej dzielnicy. Dziś, w pobliżu stacji metra Porte de Bagnolet, znajduje się niewielki plac Edith Piaf. Na nim pomnik artystki z rękoma uniesionymi wysoko do góry. Niestety, nawet w części nie oddaje urody i ekspresji Edith. Na wyciągniętych ku niebu dłoniach, siadają gołębie, u jego podnóża czasami gromadzi się lokalna młodzież. Na próżno szukać tu splendoru i oznak uwielbienia artystki. Większe zainteresowanie, niż pomnik budzi wśród miejscowych moja osoba z aparatem fotograficznym. „Co też takiego widzę w tym odlewie z brązu?” mogę wyczytać z ich zdziwionych spojrzeń. Tuż za pomnikiem znajduje się niewielki Bar Edith Piaf. Kilka stolików, kilka wysokich krzeseł przy barze, na ścianach wiele fotografii artystki: roześmianej, promiennej, w towarzystwie przyjaciół, z występów scenicznych. Jest też zdjęcie miłości jej życia, amerykańskiego boksera i ówczesnego mistrza świata boksu zawodowego, Marcela Cerdana. Ich głośny romans trwał aż do tragicznej śmierci Marcela w katastrofie lotniczej, po której Edith nigdy się nie otrząsnęła. W barze panuje kameralna, ciepła atmosfera, mam wrażenie, że klienci się znają i są stałymi bywalcami. Wszyscy wiedzą, że tu przychodziła, spędzała długie noce zarabiając na życie śpiewem i pijąc do białego rana. Do baru rzadko zaglądają turyści. Przy stolikach siedzą zwykli ludzie, mieszkańcy dzielnicy, pewnie tacy dla których kiedyś śpiewała tu Edith. Zamawiam kieliszek czerwonego wina i wpatrując się w fotografie Edith, przenoszę się do świata, w którym żyła.
Wróbelek w music-hallach
Jej charakterystycznie niski i lekko chrapliwy głos kontrastował z drobną posturą dziewczynki. Nie wiadomo, jak potoczyłby się los Edith, gdyby w październikowe popołudnie w 1935 na rogu ulic Troyon i Mac-Mahon, Louse Leplee nie dostrzegł jej oryginalnego stylu, a dla siebie możliwości zarobku na tak unikalnym talencie młodej śpiewaczki. To właśnie jej odkrywca i pierwszy impresario nadał jej pseudonim Piaf, czyli „wróbelek”. Taką właśnie ją widział, drobniutką artystkę (miała bowiem zaledwie 147 cm wzrostu) obdarzoną niezwykle silnym głosem. Mówił o niej, że „jest ptaszkiem, który wypadł z gniazda i zmuszony jest śpiewać, by przeżyć”. Dzięki niemu rozpoczęła występy w paryskich kabaretach i music-hallach. Wkrótce zaczęto ją zapraszać do kolejnych lokali, by jej występami uatrakcyjniać wieczory paryskiej elicie kulturalnej. Pierwsze nagrania zaproponowała jej wytwórnia Polydor. Potem jej kariera artystyczna potoczyła się błyskawicznie.
Z każdym z miejsc, w których występowała, wiążą się niezliczone historie i wspomnienia dotyczące Edith. Podczas jednego z koncertów w paryskiej sali „Olimpia” w 1958 roku, ku przerażeniu widowni upadla na scenie. Mimo złegło stanu zdrowia, nikt nie był w stanie powstrzymać Edith przed występami. Kochała estradę i swoich fanów bezgranicznie, śpiew był sensem jej życia. W „Bobino”, w 1936 roku odbył się jej pierwszy spektakl muzyczny, a w lutym 1963 roku właśnie tam nagrała swoją ostatnią płytę z udziałem publiczności. Schorowana i mizerna, gdy schodziła ze sceny, mówiła publiczności „do zobaczenia”, lecz ten występ okazał się jej ostatnim spotkaniem z wielbicielami.
Pożegnanie z Paryżem
Zmarła, przegrywając walkę ze śmiertelną chorobą nowotworową, w 1963 roku w Grasse. W mieszkaniu przy bulwarze Lannes, gdzie spoczęło jej ciało, przez dwa dni kłębiły się tłumy żegnające Piaf. Życzyła sobie, by pochowano ja razem z jej ojcem i córką Marcelle. Ponoć w dniu jej pogrzebu ruch uliczny w Paryżu został kompletnie sparaliżowany po raz pierwszy od czasu zakończenia II Wojny Światowej. Do stolicy zjechało ok. 100 000 osób, nie tylko tych, którzy pragnęli oddać hołd zmarłej. Przewidujący handlarze ustawili się wzdłuż trasy konduktu żałobnego sprzedając kanapki i gazety z informacjami o śmierci artystki. Przed samym cmentarzem zgromadził się około 40-tysięczny tłum wielbicieli. Pożegnać Piaf przyjechały też tak znamienite osobistości jak Charles Aznavour czy Marlena Dietrich. Gapie witali ich owacjami, agresywnie forsowali balustrady, tłumnie przedzierali się przez cmentarne alejki, depcząc inne groby i kwiaty, w nadziei na zdobycie autografów. Pewnie zabrakło stosownego do sytuacji skupienia i zadumy, ale czy można mieć do nich żal? Przecież Edith zawsze przyciągała tłumy, budziła emocje i kontrowersje. Być może to właśnie był jej ostatni spektakl, jej pożegnanie z Paryżem.
Na zawsze w sercach
Edith Piaf spoczywa na Pere-Lachaise w kwaterze nr 97, w skromnym grobowcu rodziny Gassion. Na czarnym, marmurowym nagrobku zawsze widać świeże kwiaty i pamiątkowe fotografie artystki, składane przez miłośników jej talentu z całego świata. Obok pochowany został jej ostatni mąż, młodszy o 21 lat, Theo Sarapo. Kiedy odwiedzam jej grób, mężczyzna w średnim wieku, prosi, bym zrobiła mu zdjęcia przy nagrobku artystki. Wyjmuje z kieszeni pożółkłą, stara fotografie z podobizną Edith, przykłada do serca i ze łzami w oczach pozuje do pamiątkowego zdjęcia. Potem składa pocałunek na zdjęciu i wciska je pomiędzy złożone na płycie nagrobnej kwiaty. Nie mogę powstrzymać łez wzruszenia.