Holà! Holà! Słyszy się tu na każdym kroku. To dźwięczne pozdrowienie zastępuje tu właściwie „dzień dobry”, „dobry wieczór” i wszystkie inne powitania, których nie warto uczyć się przed przyjazdem do Hiszpanii. HOLà! Uśmiecha się także do świata Bar celona, miasto–cud, miasto przesycone morskim wiatrem, za każdym zakrętem obiecujące coś nowego.
Tekst: Anna Kowalska
Naprawdę rzadko można znaleźć się w miejscu, które właściwie zawiera w sobie – trzy? cztery? dziesięć? – zupełnie odrębnych światów.
Stare, wąskie uliczki średniowiecznej Barri Gotico, przepych hiszpańskiego baroku, dziewiętnastowieczna szachownica ulic z szalonym Gaudim, dzielnica żydowska, miasto portowe wokół Krzysztofa Kolumba, wyciągniętą ręką otwierającego nam przestrzeń nieznanych mórz… Jedź do Barcelony! Teraz, zaraz!
Podróż w czasie
Zaskakująco duży obszar zajmuje tu Barri Gotico czyli dzielnica średniowieczna, powstała na miejscu dawnego obozu, a później osady rzymskiej. W planie miasta doskonale czyta się ślady dawnych dróg cardo i decumanus – prostopadłych do siebie osi obozu wojskowego. Podziwiać można też fragmenty rzymskich murów, smukłe kolumny świątyni Cezara Augusta czy też monumentalne fundamenty historycznych budowli, gdzie na olbrzymich głazach wznoszą się gotyckie, kamienne ściany. Gdzie kończy się rzymska konstrukcja, a gdzie przysadzisty romanik przechodzi w surowy gotyk – naprawdę trudno wyśledzić. Różne wieki stapiają się tu ze sobą w niezwykły konglomerat. Gotyku rzeczywiście jest tu najwięcej. Pozostał ulubionym stylem Barcelony nawet wtedy, gdy Europa dawno już podążała z innymi prądami. Gotyk swoisty, po hiszpańsku czysty i surowy, nadał architekturze miasta niepowtarzalny styl. Uliczki wąskie, ciasne, z wysoką zabudową, pozbawione tyranii kąta prostego, załamujące się w dziesiątkach kuszących zaułków. Miasto, w którym nie można iść prosto do celu – to też jedna z definicji tegomikro-kosmosu. Trzy metry? Dwa? Wydaje się, że można rozstawionymi dłońmi dotknąć ścian po obu stronach ulicy. Ciemny tunel, tajemnicze bramy, mroczne wnętrza domów dające schronienie palącym słońcem.
A wzwyż kilka pięter – kaskady zieleni,ostre światłocienie okien, nieraz wisząca na sznurach bielizna. Takimi szlakami zdążamy od kościoła do kościoła, od pałacu do pałacu. Wspaniała katedra czyli La Seu, pod wezwaniem La Santa Creu e Santa Eulalia (święta Eulalia to patronka Barcelony) to piękny przykład surowego, wyważonego w proporcjach hiszpańskiego gotyku; paradoksalnie jej bogato rozrzeźbiona fasada robi wrażenie jakby dolepionej, odrębnej płaskorzeźby. Wokół La Seu rozciąga się kompleks średniowiecznej kościelnej zabudowy: pałac biskupi, kaplice i krużganki,a w tym wszystkim cudowny zielony wirydarz – patio z plątaniną zieleni i sadzawką, zamieszkałą przez stado przesympatycznych gęsi. Z katedry wychodzimy na Placa del Rei – monumentalny plac z pałacem del Rei – siedzibą hrabiów Barcelony i władców Korony Aragonii. Na pobliskim placu Świętego Jakuba (Sant Jaume), w dawnym pałacu rady miasta (zbierała się tu „rada stu”) obecnie mieści się ratusz miejski. Zachęcam do polowania na „dni otwarte” w instytucjach rządowych – można wtedy obejrzeć niezwykłości nie tylko ratusza, ale również innych, zwykle zamkniętych pałaców – na przykład archiwum miejskiego (dawny pałac biskupów) czy archiwum Korony Aragonii (dawny pałac wicekrólów Peru). Już same te nazwy przenoszą nas w świat wielkich wypraw, kiedy Hiszpania panowała na morzach i oceanach…
Morskie opowieści
Dzielnica portowa to odrębna opowieść. Przesycona wiatrem i zapachem morza, z lasem masztów kotwiczących w porcie jachtów, no i oczywiście ze wspomnianym już Kolumbem na monumentalnej kolumnie, stojącej na samym brzegu, w otoczeniu brązowych, niemiłosiernie rozpalonych słońcem lwów. Pod Kolumbem – uwaga! – dziesiątki barwnych straganów ze starociami: busole, lunety, kubki, metalowe „nie wiadomo co” – autentyczne, podrabiane i zupełnie nowe, ale – jakże egzotyczne! Niedaleko wąskim klinem wbija się w morze Barceloneta czyli część portu pieszczotliwie nazywana przez Hiszpanów Barcelonką, Barceloneczką, Barcelonusią – a, tłumaczcie to, jak chcecie. Tu zawsze wieje słony wiatr, a w dziesiątkach małych pubów i knajpek podają owoce morza, ryby z całego świata, tortille, tapas i oczywiście chłodne hiszpańskie wino. Tu znów rada: oczywiście chciałoby się co dzień jadać gdzie indziej i wszystkiego spróbować. Jeśli jednak pozostaniecie wierni przez kilka dni jednej knajpce, wdzięczni tubylcy uznają was za „swoich” i będą gościć „jak swoich”. Co to znaczy? Spróbujcie!
Efekt szachownicy
Osią życia Barcelony jest La Rambla czyli największy tutaj deptak, wiodący od Placa Catalunya do Kolumba. Żeby było zabawniej – troszkę w dół, troszkę w bok, lekko skręcając, prowadzi nas Rambla do portu, po drodze pokazując, co tylko można – i stare dzielnice i secesyjne pałace i kosmicznie kolorowy targ La Boqueria (o, tam to trzeba pójść!). A na Rambli kupisz/ obejrzysz/ skosztujesz wszystko: jedzenie, napoje, złotą biżuterię, występy mimów, popisy ulicznych grajków i malarzy, targ kwiatowy – właściwie Rambla jest odrębnym, jeszcze jednym światem Barcelony. Jak mówi historia, w bogatym dziewiętnastym wieku, gdy istniejąca stara część, oddalona od portu, była już zbyt mała na potrzeby rozwijającego się miasta, ambitne władze Barcelony postanowiły połączyć te dwa organizmy w jedną całość przejrzystą, prostokątną siatką ulic. Idea wspaniała, wprowadzona w czyn z rozmachem, począwszy od lat pięćdziesiątych dziewiętnastego wieku. Wielkiej urody projekt wisi do dziś w jednej z sal ratusza, a jego realizację oglądamy na żywo, widać ją jasno w obecnym planie miasta. Co prawda, planowano oprócz ulic jeszcze i zielone place – względy finansowe jednak przemogły piękne idee i ojcowie miasta wszystkie nowo wytyczone kwartały sprzedali „jak leci” pod zabudowę. Dlatego dziewiętnastowieczna Barcelona właściwie nie ma placów – brak ten rekompensują jednak w pewnym stopniu ścięte narożniki domów na każdym skrzyżowaniu, co pozwala na obecność bogatej zieleni w zwartej miejskiej tkance. Efektem idei szachownicy jest różnorodność form zabudowy – poszczególne kwartały oddawano pod opiekę różnym architektom. Dlatego tyle w tym mieście secesji – po prostu była wtedy modna.
Świadectwo geniuszu
Dochodzimy do głównej atrakcji Barcelony – do Antonio Gaudiego, szalonego architekta-wizjonera, artysty niepokornego, który miał szczęście urzeczywistniać swoje marzenia. Większość turystów przyjeżdża tu przecież dla niego. Tłumy lekko ogłupiałych ludzi przewalają się przez katedrę Sagrada Familia, czekają w olbrzymich kolejkach (jak „za komuny” po mięso) by obejrzeć wnętrza Casa Battlo czy Casa Mila, siadają na secesyjnych, „jaszczurzych” ławeczkach Parku Guell. Warto? A pewnie, że warto! Nawet w tłumie, w tłoku, znajdziesz swoją własną chwilę zauroczenia tymi falistymi, fascynującymi liniami. Sagrada Familia, wciąż jeszcze nieukończona, zadzwia swoimi dwiema, zupełnie odrębnymi, fasadami. Przede wszystkim jednak fascynuje wnętrzem: jakbyś był w środku jakiegoś tajemniczego zwierzęcia – a może rośliny? Zagadkowe formy, jakieś zgrubiałe stawy, może źdźbła kosmicznych traw? Kościół do modlitwy to chyba nie jest, chociaż niektórzy twierdzą, że tam właśnie, wśród form wymyślonych przez człowieka, przeżyć mogą prawdziwe spotkanie z Bogiem. Na pewno jest to spotkanie z Gaudim – a to już wiele.
Wyjeżdżamy z Barcelony. Tak wiele jeszcze zostało do zobaczenia! Muzeum morskie – niezwykłe, wielkie akwarium; wzgórze Montjiuc ze wspaniałym parkiem; dzielnica żydowska; górujące nad miastem potężne Tibidabo, o którym pisał Zafon w swojej książce „Cień wiatru”. Przecież tak chcieliśmy tam pójść! A jeszcze plaża i ciepłe, słone morze, muszle na plaży i cienie dawnych karaweli kołyszących się na horyzoncie… Holà, Barcelono. Jutro przywitasz nowy, radosny dzień. A my i tak jeszcze będziemy tu wracać, 22 bo każdy, kto tu był, chce tu wrócić.
Dobrze wiedzieć:
- Barcelona jest stolicą Katalonii, co wcale nie znaczy że jest hiszpańskim miastem. Katalonia to państwo w państwie, a świadomość odrębności etnicznej jest tu niezwykle silna. Na ulicach normą są napisy w dwóch językach, a plakaty z hasłem „Catalunya si, Espana no!” widuje się dość często. Dlatego, rozmawiając z mieszkańcem Barcelony, nie zachwycaj się urokami Hiszpanii – bo to tak, jakbyś chwalił wroga. Lepiej podziwiać wspaniałą Katalonię.
- Większość z mieszkańców Barcelony mówi po angielsku. Bez problemów można też porozumiewać się po włosku. Ale zwykle, przy dobrej woli obu stron, nie ma żadnych kłopotów z porozumieniem gestem, pomrukiem, uśmiechem. W restauracjach i kafejkach menu jest zwykle opatrzone fotografią tego, co chcą ci podać. Nie obawiaj się więc o język – będzie dobrze!
- Po mieście świetnie jeździ się metrem, które dociera prawie wszędzie, a poza miastem wychodzi spod ziemi i zmienia się w kolej podmiejską – rodalies. Wygodnym środkiem komunikacji są też autobusy, które jeżdżą według rozkładu, pomimo korków. Bilety kupuje się w automatach lub u kierowcy. Najlepiej kupić sobie karnet na 10 przejazdów – wypada to taniej i działa również w metrze. Do autobusu wsiada się zawsze przednimi drzwiami i wtedy trzeba skasować bilet pod bacznym okiem kierowcy.